............................................................................................................................................................................................
 
XXVIII Międzynarodowy Festiwal
CHOPIN W BARWACH JESIENI
Antonin 2009
 
  11,17 - 20/09, 25/10 2009  
Stowarzyszenie "Wielkopolskie Centrum Chopinowskie - Antonin" w Ostrowie Wielkopolskim
............................................................................................................................................................................................
(Powrót)


180 lat temu Fryderyk Chopin grał, komponował i ... polował w Antoninie.

"Było to w Poznańskiem, w otoczonym wielkimi lasami
zamku księcia Radziwiłła, w nielicznym, ale bardzo
doborowym towarzystwie. Rano polowaliśmy,
wieczorem muzykowaliśmy."

Fryderyk Chopin, Paryż, 1840 rok


Wspomnienie Fryderyka Chopina o swoim pobycie w gościnie u księcia Antoniego Radziwiłła, którym jedenaście lat później kompozytor podzielił się w Paryżu ze swą uczennicą Fryderyką Muller, wskazuje na niezatarte wrażenie, jakie antoniński epizod pozostawił w jego pamięci. Mija 180 lat od czasu, gdy dziewiętnastoletni Fryderyk Chopin wyruszył dyliżansem z Warszawy "w Poznańskie" w zaborze pruskim, by po paru dniach spędzonych u Wiesiołowskich w Strzyżewie dotrzeć w poniedziałek 26 października 1829 roku do "otoczonego wielkimi lasami" pałacu myśliwskiego księcia Antoniego Radziwiłła, królewskiego namiestnika Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Oczekując w recepcyjnym pokoju na audiencję, Fryderyk z towarzyszącymi mu Anną i Stefanem Wiesiołowskimi wpisał się do księgi dla gości.
        Książę wraz z rodziną przybył do Antonina ze swej sudeckiej siedziby w Ciszycy koło Kowar zaledwie dwa dni wcześniej, w sobotę 24 października. Możliwe, że w czasie niespodziewanego przybycia Chopina z Wiesiołowskimi książę Radziwiłł był zajęty wydawaniem dyspozycji leśnej służbie w sprawie polowań, które zamierzał codziennie odbywać w okolicznych lasach. Gdy podczas powitania Radziwiłł się dowiedział, że Chopin przebywa w pobliskim Strzyżewie, zaproponował, by pozostał jakiś czas w Antoninie, a pretekstem stała się propozycja udzielenia kilku lekcji gry na fortepianie jego córce Wandzie ("Niby jej przez ten czas dawałem lekcje" - napisze później Fryderyk do przyjaciela Tytusa).
        Zaproszenie do pozostania w Antoninie wychodziło naprzeciw skrytym oczekiwaniom Fryderyka, który wprawdzie wyjechał z Warszawy "do Wiesiołowskich w Poznańskie", ale - jak wyznał w liście Tytusowi - "przyczyną mojego wyjazdu jest także bytność Radziwiłła w swoich dobrach za Kaliszem".Perspektywa spotkania z księciem Antonim była głównym powodem podróży Fryderyka, a jej podjęcie poprzedzała interesująca dramaturgia związana z nadzieją żywioną przez ojca kompozytora, Mikołaja Chopina, że Radziwiłł może jego synowi udzielić wsparcia w początkach artystycznej kariery. Fryderyk w to nie wierzył, a zresztą inaczej wyobrażał sobie najbliższą przyszłość. Ze swych rozterek zwierzał się w listach przyjacielowi, jeszcze zanim uległ namowom ojca i wyruszył w pierwszą samodzielną podróż dyliżansem, kursującym raz w tygodniu pomiędzy Warszawą a Kaliszem. Dzięki korespondencji Fryderyka Chopina z Tytusem Woyciechowskim można odtworzyć dwa przeciwstawne, całkowicie odmienne jego spojrzenia na antoniński epizod : niechęć i młodzieńczy sprzeciw wobec sugerowanego przez ojca celu tej podróży, ujawniany przed jej podjęciem - i entuzjastyczną relację po pobycie w gościnie u Radziwiłła w pałacu myśliwskim,("byłbym tam siedział, dopóki by mię nie wypędzono").
        Na tle przeżywanych wcześniej rozterek, wyraziściej można zaobserwować, jak bardzo urzekające było dla Chopina dziesięć dni spędzonych w antonińskim "raju", który z żalem opuszczał.
                                                                 *
        Kontakty rodziny Chopinów z księciem Antonim Radziwiłłem nie stanowiły jeszcze przedmiotu wnikliwych badań i zawierają wiele zagadek. Ale wiadomo, że książę po raz pierwszy miał okazję poznać młodocianego pianistę przebywając w maju i czerwcu 1825 roku w Warszawie, gdzie bawił w tym czasie car Aleksander I, który uhonorował piętnastoletniego Fryderyka brylantowym pierścieniem. Ferdynand Hoesick, biograf kompozytora, stwierdził: "Bawiąc w roku 1825 podczas obrad sejmowych przez kilka tygodni w Warszawie, książę [Radziwiłł] bardzo gorliwie zajął się młodym Chopinem, a że sam był znakomitym muzykiem, więc na jego zdaniu opartym na fachowej znajomości rzeczy, polegać było można. A przy tym i to należało brać pod uwagę - z czego też państwo Mikołajowie Chopinowie jasno zdawali sobie sprawę - że stosując się do rad takiego jak książę namiestnik wysokiego protektora, nie zagradzało się synowi drogi do kariery. A książę Antoni Radziwiłł bardzo nastawał na to, by Fryderyka nie odwodzić od jego ukochanej sztuki, przeciwnie, by go zachęcać w tym kierunku, dawać mu możność swobodnego rozwijania wrodzonych zdolności, bo zdolności te były całkiem wyjątkowe. Poznawszy się na nich - co zresztą nie było trudne - książę wyraził gotowość zaopiekowania się młodziutkim autorem Ronda c-moll, a że się temu rodzice Fryderyka nie myśleli sprzeciwiać, dziwić się temu nie podobna".
        Po wielu dociekaniach doszedłem do wniosku, że to właśnie wówczas, w 1825 roku, miały miejsce "oświadczyny", o których Fryderyk Chopin wspomina dopiero cztery lata później, w październiku 1829 roku, w dwóch listach do Tytusa Woyciechowskiego : "Prawda, że X. Radziwiłł, a raczej ona, bardzo grzeczna, zapraszali mnie do Berlina, dając nawet mieszkanie w własnym pałacu..." (list z 3 października) i "Były bowiem oświadczyny, żebym jechał do Berlina, w jego pałacu tamże mieszkał i tym podobne słówka, piękne, zabawne..." (list z 20 października, pisany w dniu wyjazdu do Strzyżewa i Antonina). Istniały bowiem okoliczności wskazujące na to, że po 1826 roku Radziwiłłowie z pewnością nie proponowaliby Chopinowi zamieszkania w swym pałacu przy Wilhelmstrasse w Berlinie, a więc musiało to nastąpić wcześniej!
        Otóż niemiecki historyk, wydawca korespondencji księżniczki Elizy Radziwiłłówny, Bruno Hennig stwierdził, że po "letniej katastrofie 1826 roku", czyli po oficjalnym wyrzeczeniu się przez księcia Wilhelma zamiaru poślubienia Elizy, księżniczka ogarnięta rezygnacją i smutkiem zwierzała się przyjaciółce "Lulu" z awersji do Berlina i rodzinnego pałacu pełnego wspomnień. Podzielał tę niechęć jej ojciec, książę Antoni : "Wilhelmstrasse stała się dla mojego męża nie do zniesienia" - pisała w listopadzie 1828 roku księżna Ludwika Radziwiłłowa do swej powiernicy, żony królewskiego brata. Bruno Hennig pisze, że w początkach 1829 roku "pałac berliński był od siedmiu lat nieużywany, w dużym stopniu wymagał remontu i z powodu wydarzeń ostatnich lat [zakończonych fiaskiem planów matrymonialnych Elizy i Wilhelma - HFN] pobyt w nim byłby dla rodziny książęcej bardzo uciążliwy". Dlatego pod koniec 1828 roku, gdy w Berlinie poszukiwano locum dla księcia Wilhelma w związku z planowanym na lato 1829 roku jego ślubem z księżniczką Augustą von Sachsen-Weimar, Radziwiłłowie postanowili zaproponować dworowi królewskiemu zakup pałacu przy Wilhelmstrasse na siedzibę młodej pary. Książę Wilhelm jednak propozycji nie przyjął, gdyż - jak po rozmowie z nim pisała jego ciotka do księżnej Radziwiłłowej - "byłoby dla niego niemożliwe, aby widzieć tam mieszkającą księżniczkę Augustę", gdyż z tym pałacem wiążą go wspomnienia miłych chwil spędzonych w nim z Elizą.
        Wymienione okoliczności, a zwłaszcza zamiar sprzedaży pałacu przy Wilhelmstrasse na przełomie 1828/1829 roku, wskazują, że "oświadczyny" o możliwości zamieszkania Chopina w berlińskiej siedzibie Radziwiłłów musiały mieć miejsce wcześniej, zapewne w 1825 roku. Mogły być ponowione latem 1826 roku, gdy Fryderyk z matką i siostrą Emilką wstąpili do Antonina podczas wojażu do Dusznik. Chopinowie oczywiście nie wiedzieli, że od lata 1826 roku skomplikowały się stosunki Radziwiłłów z pruskim dworem królewskim i Berlin stał się im niemiły. Aby podtrzymać obiecującą znajomość, Fryderyk wyjeżdżający we wrześniu 1828 roku do Berlina został przez ojca zobligowany do złożenia księciu wizyty w jego pałacu ("Rad bym tam Radziwiłła poznańskiego zastać" - pisał wówczas do Tytusa, zaś rodzinę informował, że książę ma tam przybyć 20 września i pójdzie to sprawdzić). Książę Antoni przebywał jednak w tym czasie z rodziną w Sudetach i Chopin nie spotkał się z nim ani w Berlinie, ani w drodze powrotnej w Poznaniu (choć utrwalono w biografii kompozytora, a nawet na słynnym obrazie Siemiradzkiego, jego rzekomy recital w poznańskim pałacu namiestnikowskim).
        Warto też się zastanowić nad okolicznościami nieoczekiwanego przybycia Mikołaja Chopina z żoną i córkami Ludwiką oraz Izabellą - w towarzystwie hrabiego Fryderyka Skarbka - do antonińskiego pałacu w dniu 21 sierpnia 1829 roku. Nastąpiło to w szczególnych okolicznościach, gdy znikła nadzieja na rządową subwencję dla Fryderyka na jego pobyt za granicą w celu doskonalenia swych umiejętności.
        Otóż 13 kwietnia 1829 roku pan Mikołaj przedłożył ministrowi wyznań religijnych i oświecenia publicznego Stanisławowi Grabowskiemu "najpokorniejszą prośbę", ażeby "raczył u Rady Administracyjnej [...] pewien zasiłek na podróż syna mego wyjednać". Profesor Chopin nadmienił, że Fryderyk posiada "wrodzoną zdolność do muzyki", która go "do ukształcenia w tej sztuce powoduje". Pan Mikołaj wspomniał, że Fryderyk miał zaszczyt prezentować swój talent przed carem Aleksandrem I, który "raczył najłaskawiej obdarzyć go kosztownym pierścieniem na znak zadowolenia swego", a także iż wiele "dostojnych osób i znawców muzyki mogłoby potwierdzić to zdanie, iżby syn mój mógł stać się użytecznym krajowi w obranym zawodzie, gdyby miał sposobność dokończenia nauk do zupełnego uzdatnienia się potrzebnych". Fryderyk - pisał jego ojciec - "ukończył już wszelkie poprzednie nauki [...] Potrzeba mu tylko teraz, aby mógł zwiedzić zagraniczne kraje [...] ażeby się na dobrych wzorach dostatecznie mógł ukształcić". Taka podróż "do trzech lat trwać może", zaś na jej sfinansowanie - ubolewał pan Mikołaj - nie wystarczą "szczupłe zasiłki moje, na pensji nauczyciela jedynie oparte".
        Minister Grabowski pozytywnie zaopiniował podanie Mikołaja Chopina, sugerując Radzie Administracyjnej Królestwa Polskiego (rządowi) przyznanie 5 tysięcy złotych na podróże Fryderyka Chopina. Ale z kolei minister spraw wewnętrznych i policji Tadeusz Mostowski (w salonie jego żony Chopin niekiedy występował) wydał opinię zdecydowanie negatywną stwierdzając, że "nie może dzielić zdania, ażeby fundusze publiczne były marnowane [poprawiono na "przeznaczane"] na zachęcanie tego rodzaju artystów". Ta opinia przeważyła, dlatego w piśmie datowanym 10 czerwca 1829 roku adresowanym do profesora Mikołaja Chopina stwierdzono, że Rada Administracyjna "nie znalazła się skłonną do przychylenia się do żądania proszącego".
        Gdy pan Mikołaj otrzymał cytowaną decyzję, Fryderyk kończył właśnie trzyletnie studia "kontrapunktu i kompozycji" w Szkole Głównej Muzyki, a jej rektor Józef Elsner w dniu 20 lipca 1829 roku zapisał w "liście uczniów" : "Chopin Fryderyk - (trzecioletni), szczególna zdatność, geniusz muzyczny". Ojciec sfinansował Fryderykowi wycieczkę do Wiednia, dokąd pojechał on z zaprzyjaźnionymi osobami i gdzie nadarzyła się okazja do dwukrotnego publicznego występu w Kartnertortheater, przyjętego z wielkim uznaniem przez publiczność i recenzentów muzycznych. Tamże Chopin zaprzyjaźnił się z wieloma osobami, którym "na wyjeździe" przyrzekł, że wkrótce powróci. Podróż powrotna została przedłużona o pobyt w Teplitz i kilkudniowe zwiedzanie Drezna.
        W tym czasie państwo Chopinowie z córkami wyruszyli naprzeciw synowi, by oczekiwać na jego przybycie u Wiesiołowskich w Strzyżewie, dokąd Fryderyk obiecał wstąpić w drodze powrotnej. Ale pewne przesłanki wskazują, że ten wyjazd Chopinów miał jeszcze inny cel, albowiem przed dotarciem do Strzyżewa wstąpiono do pałacu w Antoninie! Tam jednak wpisano się tylko do księgi dla gości, gdyż nie zastano gospodarzy, którzy w tym czasie przebywali w swym zamku w Ciszycy koło Kowar w Sudetach. Wizyta w pałacu myśliwskim miała być niby grzecznościowym, motywowanym podróżą do Strzyżewa "wstąpieniem" w książęce progi, ale niewątpliwie spodziewano się, że będzie okazją do rozmowy o powracającym z Wiednia Fryderyku. Towarzyszyła Chopinom nadzieja, że zgodnie ze swymi obiecującymi słowami sprzed czterech lat, książę Radziwiłł zadeklaruje jakąś formę mecenatu nad Fryderykiem, który ukończywszy Szkołę Główną Muzyki, powinien teraz za granicą mieć "sposobność dokończenia nauk do zupełnego uzdatnienia się potrzebnych". W sytuacji, w której rząd Królestwa Polskiego odmówił Fryderykowi pomocy finansowej, u pana Mikołaja pojawiła się nadzieja, że może jej udzielić książę, który przed czterema laty rokował młodocianemu pianiście wspaniałą przyszłość, napomykając o Berlinie.
        Jednakże Radziwiłłów w Antoninie nie zastano, a Fryderyk zrezygnował ze wstąpienia do Strzyżewa, gdzie jego rodzina zabawiła krótko (o ich pobycie w Strzyżewie Chopin dowiedział się w Dreźnie, przedłużenie podróży powrotnej zepsuło niespodziankę, jaką mu rodzina chciała sprawić).Tak więc podróż państwa Chopinów nie spełniła pokładanych w niej nadziei : nie było okazji do rozmowy o przyszłości syna z księciem Antonim, nie doszło też do powitania Fryderyka w dworku jego chrzestnej matki w Strzyżewie.
        Pana Mikołaja nie zniechęcił ten nieudany rekonesans. Wizyta w pałacu Radziwiłłów w Antoninie sprawiła, że jeszcze intensywniej zaczął myśleć o mecenacie księcia dla syna, a gdy do Warszawy powrócił Fryderyk i nastąpiły rozmowy o jego przyszłości, pan Mikołaj przypominał mu wyrażane przed czterema laty przez Radziwiłła sugestie i obiecujące propozycje na przyszłość w przekonaniu, iż mogą one być nadal aktualne i dlatego Fryderyk powinien spotkać się z księciem.
        Odbicie tych rozmów w rodzinnym gronie Chopinów odnajdziemy w korespondencji Fryderyka z Tytusem Woyciechowskim. W liście z 3 października 1829 roku kompozytor odpowiedział na zapytanie przyjaciela, jak zamierza spędzić nadchodzącą zimę: "Chcesz wiedzieć, co myślę tej zimy z moją osobą począć, dowiedz się, że nie zostanę w Warszawie, ale gdzie mię okoliczności poniosą, nie wiem. Prawda, że x. Radziwiłł, a raczej ona, bardzo grzeczna, zapraszali mnie do Berlina dając nawet mieszkanie w własnym pałacu, ale cóż mi po tym, kiedy mi teraz trzeba tam, gdziem zaczął, zwłaszcza żem obiecał wrócić do Wiednia, a w jednej z gazet tamtejszych napisano, iż dłuższy pobyt w Wiedniu byłby korzystnym mojemu wystąpieniu na świat ("Anschlag"). Sam zapewne czujesz potrzebę moją powrotu do Wiednia [...] Nie posiadałbym się z uciechy, gdybym mógł razem z Tobą jechać, ale mi inaczej jechać trzeba jak Tobie; pojadę się uczyć z Wiednia do Włoch, a na przyszłą zimę mam być z [profesorem] Hubem w Paryżu - lubo to wszystko jeszcze się zmienić może, zwłaszcza że Papa rad by mię do Berlina wysłać, a czego ja sobie nie życzę".
        Odnosimy złudne wrażenie, że zaproszenie Fryderyka przez Radziwiłłów do Berlina było świeżej daty.Tymczasem jest to echo rozmów w rodzinie Chopinów na temat najbliższej przyszłości Fryderyka, podczas których radziwiłłowskie pochwały i zachęty, by dawać mu "możność swobodnego rozwijania wrodzonych zdolności" sprzed czterech lat, rozważano jakby zostały niedawno wypowiedziane.Chopin przedstawił przyjacielowi dawne, obiecujące słowa Radziwiłłów jako jedną - i to niechcianą- spośród kilku opcji, dotyczących wyjazdu za granicę w celu doskonalenia swych muzycznych zdolności ("pojadę się uczyć").
        Ojciec kompozytora żywił iluzje, że wystarczy tylko przypomnieć się księciu, by dawne obiecujące słowa zostały przez niego urzeczywistnione. Fryderyk pod wpływem argumentacji ojca, choć "sobie nie życzył", by wysłano go do Berlina, uległ jednak namowom i zgodził się wyruszyć w podróż do Strzyżewa, by stamtąd złożyć wizytę księciu Radziwiłłowi w Antoninie. W dniu wyjazdu z Warszawy,we wtorek 20 października 1829 roku, pisał do Tytusa : "Jadę dziś o 7-mej godzinie z wieczora dyliżansem do Wiesiołowskich w Poznańskie i dlatego wprzód piszę, zwłaszcza że nie wiem, jak długo mi tam bawić wypadnie, lubo paszport tylko na miesiąc wziąłem. Moją myślą jest wrócić za dwa tygodnie".
        Dalszy fragment listu nie pozostawia wątpliwości, jaki był prawdziwy cel podróży Fryderyka oraz jego stosunek do nadziei żywionych przez ojca: "Przyczyną mojego wyjazdu jest także bytność Radziwiłła w jego dobrach za Kaliszem. Były bowiem oświadczyny, żebym jechał do Berlina, w jego pałacu tamże mieszkał i tym podobne słówka, piękne, zabawne - ja jednak żadnej nie widzę w tym korzyści, gdyby się to nawet ziścić miało, o czym wątpię, bo już to niejedna łaska pańska, którą na pstrym koniu widziałem, ale Papa nie chce wierzyć, że to miały być tylko des belles paroles [piękne słówka], i to jest przyczyna mojego wyjazdu, którą nawet, ile mi się zdaje, już raz tobie napisałem".
        Zauważmy, że "oświadczynom" Radziwiłłów w sprawie możliwości zamieszkania Fryderyka w ich berlińskim pałacu towarzyszyły "tym podobne słówka, piękne, zabawne", a więc zapewne były to "słówka" zarysowujące niegdyś przed młodocianym pianistą obiecujące perspektywy artystycznej kariery i nawiązujące do protekcji, jaką by go otoczono w pruskiej stolicy. Pan Mikołaj w przeciwieństwie do syna nie chciał wierzyć, że były to jedynie "des belles paroles", zaś Fryderyk - "gdyby się to nawet ziścić miało" - nie widzi w ewentualnym wyjeździe do Berlina "żadnej korzyści". Ale ostatecznie wyjeżdża z Warszawy, a po kilku dniach pobytu w Strzyżewie, w towarzystwie Anny i Stefana Wiesiołowskich, w poniedziałek 26 października przybywa do pałacu myśliwskiego w Antoninie.
                                                                 *
        Fryderyk Chopin w liście do Tytusa Woyciechowskiego, datowanym w Warszawie w sobotę 14 listopada 1829 roku, zamieścił entuzjastyczną relację ze swego pobytu w Antoninie, poświęcając cenne uwagi osobom, od których doznał tam wiele życzliwości. Przedstawię je słowami kompozytora, pierwszeństwo dając księżnej Ludwice Radziwiłłowej, liczącej wówczas 59 lat.
        Wydaje się, że początkowo Fryderyk żywił obawy, iż księżna z królewskiego rodu Hohenzollernów, krewna panującego w Prusach króla Fryderyka Wilhelma III, może go traktować z dystansem i arystokratyczną wyniosłością. Wskazuje na to ulga, z jaką dziewiętnastoletni kompozytor stwierdził : "Sama stara Xiężna wie, że nie urodzenie czyni człowieka, i tak wiąże swoim obchodzeniem się, że nie podobna jej nie lubić". Fryderyk ujął księżnę Ludwikę swoją towarzyską ogładą i dystyngowanymi manierami, ukształtowanymi w salonach warszawskiej arystokracji, dokąd bywał zapraszany na wieczory muzyczne. Natomiast młodzieńczym humorem i wrodzonym poczuciem taktu zjednał sobie życzliwość i sympatię księżniczek Radziwiłłówien, liczącej 26 lat Elizy i siedemnastoletniej Wandy. Fryderyk pisał do Tytusa : "Były tam dwie Ewy, młode xiężniczki, nadzwyczaj uprzejme i dobre, muzykalne, czułe istoty".
        Młodsza córka księcia Antoniego, Wanda, zdolna pianistka, chętnie doskonaliła swe umiejętności pod kierunkiem cenionego przez ojca pianisty z Warszawy : "Niby jej przez ten czas dawałem lekcje. Młode to, 17-cie lat - ładne i dalipan, aż miło było ustawiać paluszki". Erotyczna aluzja zawarta w słowach dziewiętnastolatka miała żartobliwy charakter : "Ale żart na stronę, wiele ma prawdziwego czucia muzykalnego, tak że nie trzeba gadać : a tu crescendo, a tu piano, a tu prędzej, a tu wolniej i tak dalej". Dla swojej uczennicy Chopin skomponował w antonińskim pałacu utwór na fortepian i wiolonczelę, aby mogła go wykonywać z ojcem, zamiłowanym wiolonczelistą : "Napisałem u niego alla polacca z wiolonczelą. Nie ma nic prócz błyskotek, do salonu, dla dam; chciałem, widzisz, żeby X-czka Wanda się nauczyła". Ostatnie słowa wskazują, że Chopin "próbował" Poloneza C-dur na fortepian i wiolonczelę wraz z księżniczką, a gdy po próbach "X-czka Wanda się nauczyła", zapewne jeszcze w obecności kompozytora wykonała go z ojcem podczas jednego z "muzykalnych wieczorów" w sali kominkowej. Chopin - jak wskazują jego słowa - bagatelizował ten utwór. Należy też zaznaczyć, że wbrew uproszczonym opiniom, Fryderyk w Antoninie nie skomponował również Introdukcji do Poloneza C-dur. Introdukcja powstała siedem miesięcy później w Warszawie, na życzenie wiolonczelisty Kaczyńskiego, z którym Chopin miał wykonać Introdukcję i Poloneza C-dur na wieczorze muzycznym u generała Lewickiego, rosyjskiego wojskowego gubernatora stolicy. Introdukcja i Polonez C-dur zostały wydane jako op. 3 w Wiedniu pod koniec 1831 roku, kompozytor dedykował utwór wiolonczeliście Józefowi Merckowi. Był to pierwszy wydany utwór, za który Chopin otrzymał honorarium od wydawcy, Pietro Mecchettiego.
        Jest bardzo prawdopodobne, że w związku z lekcjami udzielanymi księżniczce Wandzie, zaawansowanej już pianistce, Fryderyk wpadł na pomysł "paru exercissów", a więc ćwiczeń, które po ich dopracowaniu po powrocie do Warszawy stały się "paroma" etiudami (z op. 10). Wskazuje na antoniński rodowód tych etiud fakt, że w dniu wyjazdu do Strzyżewa i Antonina Fryderyk informował Tytusa : "Zrobiłem Exercice duży en forme, w moim jednym sposobie, jak się zobaczymy, to Ci go pokażę". Natomiast w pierwszym liście do Tytusa po powrocie z Antonina, także w postscriptum, Chopin napomknął : "Napisałem parę exercissów - przy Tobie bym je dobrze zagrał". Pomnożenie tych exercissów nastąpiło w czasie antonińskiego wojażu kompozytora, a użyta przez niego nazwa rodzaju utworów świadczy, że traktował szkice jako ćwiczenia. Zapewne miały służyć podczas lekcji z księżniczką Wandą, a po dopracowaniu stały się poetycznymi miniaturami fortepianowymi.
        Starsza księżniczka, Eliza, podczas pobytu Chopina w Antoninie obchodzila 29 października swoje 26 urodziny. W tymże dniu przybył z wizytą arcybiskup poznańsko-gnieźnieński Teofil Wolicki, przywożąc Elizie list od polskiej przyjaciółki hrabiny Klaudyny z Działyńskich "Bernardowej" Potockiej z Konarzewa pod Poznaniem. Księżniczka jeszcze tego dnia odpisała przyjaciółce.
        W liście datowanym "Antonin, 29 października 1829", Eliza pisała : "Mój drogi aniele, moje biedactwo drogie, jak wyrazić rozczulenie, jakie odczuwałam czytając twój cudowny list, który nadszedł akurat w porę, by mnie uszczęśliwić w dniu mego święta. Przeczytałam go podczas ubierania, a potem odczytałam go Mamusi i za każdym razem miałam oczy skąpane we łzach". Ten fragment potwierdza zauważone przez Chopina melancholijne usposobienie księżniczki.
        Arcybiskup Wolicki, jadący odwiedzić rodzinne strony (urodził się we wsi Godziętowy pod Ostrzeszowem), także miał w tym dniu urodziny. Eliza w liście pisała : "Arcybiskup bardzo nas poruszył - lubię go i poważam z całej duszy. Co to za szczęście móc go o Ciebie wypytywać i powtarzać mu, co o nim napisałaś. Moje biedactwo drogie - [arcybiskup] mówił, że płakałaś, czy to z rozczulenia?" Klaudyna opisała chrzest narodzonego niedawno syna swego brata, Tytusa Działyńskiego z Kórnika : "Opis chrztu nas zachwycił, nie tylko mnie, ale Mamusia, Tatko, Wanda, pan de Kleist, któremu to opowiedzieliśmy, wszyscy byliśmy bardzo przejęci sposobem, w jaki Twój brat składał Bogu dzięki za dobrodziejstwa, jakie od niego otrzymał".
        Z odpowiedzi możemy wnioskować, że Klaudyna żaliła się w liście, iż będąc już od dłuższego czasu małżonką Bernarda Potockiego, nie doczekała się jeszcze potomstwa, gdyż Eliza współczuła przyjaciółce : "Pewna jestem, że jesteś bardzo nieszczęśliwą, na ile możesz nią być dzieląc radość Twego brata. Ach, przyjedż tutaj, może przyjaźń ma będzie Ci użyteczna, razem płakać będziemy".
        Arcybiskup Wolicki, którego wypowiedź "poruszyła" Radziwiłłów, miał powody do ubolewania przed namiestnikiem królewskim Wielkiego Księstwa Poznańskiego : odmówiono mu bowiem prawa do używania tytułu książęcego, który przysługiwał jego poprzednikom na stolcu arcybiskupim. Odwołanie do króla Fryderyka WilhelmaIII nie przyniosło pozytywnego rezultatu : królewski reskrypt z 21 marca 1829 roku zniósł "świeckie" tytuły wszystkim biskupom w Prusach i skargi wnoszone do królewskiej kancelarii były załatwiane odmownie.
        Fryderyk Chopin z pewnością uczestniczył w spotkaniu z arcybiskupem, którego poznał w ubiegłym 1828 roku jadąc z profesorem Feliksem Jarockim do Berlina (dostarczyli wówczas list od Juliana Ursyna Niemcewicza z dokumentami mającymi umożliwić arcybiskupowi przeniesienie zwłok biskupa Ignacego Krasickiego z Berlina do katedry gnieźnieńskiej). A w drodze powrotnej z Berlina Chopin i Jarocki byli podejmowani obiadem w pałacu arcybiskupim. Kościelny dostojnik był spokrewniony ze Stefanem Wiesiołowskim, mężem chrzestnej matki Chopina. Fryderyk widział też prezent, jaki arcybiskup przywiózł księżniczce Elizie od przyjaciółki wraz z listem. Księżniczka była prezentem zachwycona : "Jakiż Weymouth jest śliczny! Aniele drogi, tuliłam go do serca nie bacząc, że mogę go pognieść, i czule go całowałam". Była to sadzonka egzotycznej jeszcze na ziemiach polskich amerykańskiej sosny "wejmutki", zasadzono ją w pobliżu pałacu zapewne z udziałem Chopina.
        Księżniczka Eliza pragnąc, by jej odpowiedź na list od przyjaciółki zabrał arcybiskup Wolicki, najwyraźniej się spieszyła : "Mogę Ci powiedzieć zaledwie parę słów, a tyle mam Ci do powiedzenia!". Nie zamieściła żadnej wzmianki o tym, że w pałacu gości młody pianista z Warszawy, Fryderyk Chopin! Dowiedzieliśmy się natomiast, że do wspomnianego po latach przez Chopina "nielicznego, ale doborowego towarzystwa", w którym kompozytor przebywał w Antoninie, należał Adolf von Kleist. Był to młody prawnik z Wrocławia, brat najbliższej przyjaciółki księżniczki Elizy hrabiny Luizy ("Lulu") von Stosch, de domo von Kleist. Przebywał także w Antoninie najmłodszy z synów księstwa Radziwiłłów Władysław zwany w rodzinie "Wadi", z którym Fryderyk się zaprzyjaźnił ("Wadi" zmarł na suchoty w 1831 roku, o czym Chopin dowiedział się w Paryżu).
        Można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że po wyjeździe arcybiskupa uczczono urodziny księżniczki Elizy muzycznym wieczorem ("musikalische Abend"), podczas którego wspólnie muzykowano i śpiewano. Uświetnił urodzinowy wieczór recital Chopina, a wśród wykonanych przez niego utworów był Polonez f-moll jego kompozycji, który Eliza sobie szczególnie upodobała. Fryderyk wspomniał w liście do Tytusa : "Możesz sobie wystawić charakter X-czki, kiedy jej co dzień tego Poloneza grać musiałem, i nic tak nie lubiła, jak to Trio As-dur" (środkową część utworu). Chopin nie znał źródła melancholijnych nastrojów księżniczki, przeżywającej nadal gorycz z powodu rozstania z ukochanym księciem Wilhelmem, który z woli ojca wziął w czerwcu ślub z weimarską księżniczką. Polonez f-moll odpowiadał nastrojowi Elizy i wplótł się w jej miłosny dramat, dlatego "co dzień" prosiła, by Fryderyk go dla niej zagrał. Chopin musiał także obiecać, że przyśle jej nuty utworu, gdyż nie chciał z pamięci wpisać go do albumu. Fryderyk posłał kiedyś nuty Poloneza f-moll Tytusowi, dlatego po powrocie do domu upominał przyjaciela : "Nie mogłem się wymówić od przysłania im Poloneza mojego f-minor, który zajął X-czkę Elizę, proszę Cię więc przyszlij mi go najpierwszą pocztą, bo nie chcę być poczytanym za niegrzecznego, a z pamięci pisać nie chcę, kochanku, bobym inaczej może napisał, aniżeli jest w istocie".
        Do ówczesnych zwyczajów należało, że pianista proszony przez słuchaczy o improwizację, proponował im, by podali temat, na jaki ma improwizować. Tak uczynił Chopin dwa miesiące przed przybyciem do Antonina, gdy w zamku w Teplitz w Czechach na życzenie księżniczek Clary und Aldringen improwizował na tematy z opery "Mojżesz" Rossiniego. Możemy więc mniemać, że i w Antoninie Chopin poprosił księżniczki o temat do improwizacji. Eliza i Wanda uwielbiały operę "Don Giovanni" Mozarta, w liście do przyjaciółki Eliza kiedyś pisała: "Wanda i ja mamy prawdziwą namiętność do Don Juana i z Kienlenem [nauczycielem muzyki] nie gramy niczego innego". Z pewnością księżniczki prosiły o "Don Giovanniego", a Fryderyk zagrał swoje Wariacje na temat duetu z tej opery "La ci darem la mano" ("Rzuć trwogę daremną"), które niespełna trzy miesiące wcześniej wykonał na swych dwóch koncertach w Wiedniu ("Musiałem na drugim koncercie grać też powtórnie Wariacje, bo się strasznie damom podobały...").
        W poświęconej kompozytorowi literaturze przyjęła się nie potwierdzona źródłowo informacja, że Fryderyk grywał także w Antoninie "na cztery ręce" jakieś utwory z aktualnym nauczycielem fortepianu i śpiewu księżniczek, Franciszkiem Klingohrem. W ubiegłym roku Klingohr rzeczywiście bawił z Radziwiłłami w Antoninie i uczestniczył w opisanym przez księżniczkę Elizę muzykalnym wieczorze. Nie udało się jednak potwierdzić, czy był tam również w czasie pobytu Chopina; powierzenie Fryderykowi roli nauczyciela księżniczki Wandy budzi wątpliwość w kwestii obecności Klingohra w tymże czasie w Antoninie.
        Księżna i jej córki nie znały polskiego języka, z Fryderykiem rozmawiano po francusku, a między sobą, w rodzinie, porozumiewano się po niemiecku. Dodam także, iż zgodnie ze ślubną umową córki Radziwiłłów, podobnie jak ich matka, były wyznania ewangelicko-augsburskiego (luterańskiego), a synowie byli wychowywani w religii rzymskokatolickiej, wyznaniu ich ojca.
        Z księciem Antonim Chopin rozmawiał o problemach dotyczących kompozycji utworów muzycznych. Gdy Radziwiłł dowiedział się, że Fryderyk w końcu sierpnia tego roku był w Dreźnie na prapremierze teatralnej "Fausta" Johanna Wolfganga Goethego, sięgnął po rękopis tworzonej już od wielu lat partytury, mającej "oskrzydlić muzyką" dzieło poety z Weimaru (jego pierwszą część). Chopin, przeglądając przy kominku partyturę i słuchając objaśnień księcia nie ukrywał szczerego podziwu W liście do Tytusa napisał: "On, wiesz, jak lubi muzykę. Pokazywał mi swojego Fausta i wiele rzeczy znalazłem tak dobrze pomyślanych, nawet genialnych, żem się nigdy po namiestniku tego spodziewać nie mógł".
        Partytura nie posiadała oczywiście tekstu, oprócz tekstów niektórych pieśni, a więc Chopin nie byłby zorientowany, jakie sceny "muzyka oskrzydla", gdyby wcześniej nie poznał treści dramatu w oryginale podczas drezdeńskiej prapremiery. Nie ustrzegł się jednak przed pomyłką, pisząc w liście do przyjaciela: "Między innymi jest jedna scena, w której Mefistofeles kusi Gröthen [Małgorzatę] grając na gitarze i śpiewając pod jej oknem i jednocześnie słychać śpiewy chóralne z pobliskiego kościoła; ten kontrast wielki efekt w egzekucji robi; na papierze widać sztucznie złożony śpiew, a bardziej akompaniament diabelski pod chorał bardzo poważny. Z tego możesz mieć wyobrażenie o jego sposobie widzenia muzyki; przy tym zabity glukista".
        W rzeczywistości opisana "jedna scena" to dwie odrębne sceny : w jednej Mefistofeles śpiewa pod oknem Małgorzaty walentynkową piosenkę akompaniując sobie na gitarze (w niecnym celu), a druga scena dzieje się w kościele, gdzie na tle oratoryjnych utworów wykonywanych przez chór i orkiestrę, zgnębiona wyrzutami sumienia Małgorzata wiedzie dramatyczny dyskurs z niewidocznym Złym Duchem.
        Chopin nazwał księcia "zabitym glukistą", gdyż podobnie jak u XVIII-wiecznego kompozytora Christopha Willibalda Glucka, w dziele Radziwiłła "Muzyka teatralna tyle ma u niego znaczenia, ile maluje położenia i uczucia - dlatego uwertura [nazwana przez księcia "entratą"] nie ma finału, tylko w introdukcję wchodzi, a orkiestra wciąż będzie za sceną, aby poruszenia smyczków, silenia się i dęcia widać nie było". Te szczegóły ujawnił Chopinowi książę Antoni, gdy z wielkim zainteresowaniem dyskutowali pochyleni nad partyturą utworu, którego wystawienia w pełnym kształcie na scenie jego kompozytor nie doczekał.
        Natomiast paryskie wspomnienie Chopina dowodzi, że analizował on z Radziwiłłem swoje Trio g-moll na fortepian, skrzypce i wiolonczelę, które miał zamiar mu dedykować. Książę wypowiedział jakieś uwagi dotyczące partii wiolonczelowej, które Fryderyk uwzględnił i zamieścił w utworze. Wynika to ze wspomnienia Fryderyki Muller, uczennicy Chopina, która opisując lekcję udzieloną jej wiosną 1840 roku w Paryżu, stwierdziła : "Gdy studiowałam jego Trio, zwrócił mi uwagę na niektóre ustępy, które obecnie mu się nie podobały, dzisiaj inaczej by je napisał. Po skończeniu Trio powiedział mi : "Jakżeż żywo stają mi w pamięci dnie, w których to komponowałem. Było to w Poznańskiem, w otoczonym wielkimi lasami zamku księcia Radziwiłła...".Chopin rozpoczął komponować Trio g-moll latem 1828 roku, do Antonina przywiózł "partycję" ukończonego już utworu, by prosić księcia Radziwiłła o zgodę na dedykowanie mu tej kompozycji. Zapewne Fryderyk wraz z księciem "próbowali" fortepianową i wiolonczelową partię utworu i kompozytor nanosił drobne korekty sugerowane przez wiolonczelistę Radziwiłła. Jego uczennica w Paryżu podczas rozmowy z mistrzem odniosła wrażenie, że Trio g-moll powstało w "zamku księcia Radziwiłła".
                                                                *
        W poświęconych Fryderykowi Chopinowi monografiach, w opisach jego pobytu w Antoninie, nie wspomina się o jego udziałe w polowaniach, choć wiadomo, że jesienią każdego roku książę Antoni organizował je tutaj przy pomocy swej leśnej służby. Może nie dowierzano, że wątłej budowy dziewiętnastoletni pianista mógłby udźwignąć strzelbę. Tymczasem Chopin miał w ręku broń myśliwską już w piętnastym roku życia i w jednym z listów odnajdziemy informację o upolowanej przez niego zwierzynie!
        Otóż w sierpniu 1825 roku, podczas wakacji spędzanych w Szafarni pod Toruniem, Fryderyk otrzymał list od szkolnego kolegi Jasia Matuszyńskiego, w którym tenże pochwalił się nie tylko zwiedzeniem Puław, ale i upolowaniem zająca. Chopin, który w tym czasie zwiedził Toruń, pochwalił się tym w odpowiedzi, a takrze przekomarzał się z kolegą, kto z nich jest bardziej doświadczonym strzelcem. Fryderyk wymienił swoją myśliwską zdobycz, pisząc : "jeżeliś Ty mi Twymi Puławami i zającem strachu chciał narobić, moim Toruniem i zającem, ale pewno większym od Twego, i czterema kuropatwami, którem onegdaj z pola przyniósł, upokorzyć owego niedoświadczonego strzelca zamyślam".
Nie można więc wątpić w prawdziwość słów Chopina, który jedenaście lat po pobycie w Antoninie, wspominał przed swą uczennicą w Paryżu : "Rano polowaliśmy...". Nie wiadomo, ile razy Fryderyk wybrał się z księciem Antonim, jego synem Władysławem i bawiącym również w gościnie u księstwa Adolfem von Kleistem w antonińskie lasy na strzeleckie stanowiska, ku którym naganiacze z Przygodzic pędzili spłoszoną zwierzynę, sarny i dziki. Ale jest pewne, że Chopin doznał wówczas myśliwskich wrażeń, a jego przygoda w Szafarni w 1825 roku wskazuje, że i w Antoninie nie zawahał się użyć strzelby, choć nie wiemy, czy skutecznie. Wśród wrażeń kompozytora z pewnością nie zabrakło pohukiwań nagonki pędzącej zwierzynę ku strzelcom, ujadania ogarów, hejnału myśliwskiego nad "pokotem" upolowanej zwierzyny i ... zapachu oraz smaku popularnego w Poznańskiem bigosu, którego dwa lata później skosztował w Śmiełowie Adam Mickiewicz, pozostawiając nam w "Panu Tadeuszu" jego recepturę, zaczynającą się od słów:
                                "W kociołkach bigos grzano. W słowach wydać trudno
                                Bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną..."
        Prawda, trudno sobie wyobrazić delikatnego, szczupłego dziewiętnastoletniego pianistę i kompozytora w myśliwskim rynsztunku. Dlatego kiedyś poprosiłem ostrowskiego grafika Józefa Bendziechę, by inspirując się portretem Chopina narysowanym w Antoninie przez księżniczkę Elizę, wykonał podobiznę kompozytora jako myśliwego. Sądzę, że ten rysunek (po raz pierwszy reprodukowany w "Ziemi Kaliskiej" nr. 52 z 1993 r.), ilustruje antonińskie wspomnienie Chopina zanotowane przez jego uczennicę w Paryżu w 1840 roku : "Rano polowaliśmy...".
        Fryderyk Chopin opuszczał Antonin w pełni usatysfakcjonowany doznanym tam życzliwym i ciepłym przyjęciem ("tak to tam wszyscy dobrzy"), ba! chętnie pozostałby dłużej w gościnie u Radziwiłłów, którzy chcieli go jeszcze w pałacu zatrzymać ("ledwo com się wymówił od dłuższego pobytu"). W liście do Tytusa stwierdził także : "Co do mojej osoby i chwilowej zabawy, byłbym tam siedział, dopóki by mię nie wypędzono, ale moje interesa, a szczególniej mój Koncert [f-moll], jeszcze nie skończony, a oczekujący z niecierpliwością ukończenia finału swego, przynaglił mię do opuszczenia tego raju".
        W finale Koncertu f-moll słyszymy dwukrotnie frazę wykonywaną na waltorni, jakby jakiś sygnał powtórzony przez leśne echo. Współtwórca Festiwalu "Chopin w barwach jesieni", ś.p. Kazimierz Pussak, zauważył przed laty: "Odnosimy wrażenie, że słynny motyw waltorni poprzedzający kodę w owym finale to jakby echo antonińskich polowań, docierające do myśliwskiego pałacu w jesienny poranek". Może Fryderyk Chopin kończąc po powrocie do domu finał Koncertu f-moll umieścił w nim sygnał myśliwskiego rogu, słyszany w antonińskich lasach podczas polowań? Dobrze, że ten motyw waltorni jest świetnym sygnałem rozpoczynającym Międzynarodowy Festiwalu "Chopin w barwach jesieni", jako echo wydarzeń sprzed lat, kiedy Fryderyk Chopin przebywał "w otoczonym wielkimi lasami zamku księcia Radziwiłła".

Henryk F. Nowaczyk

............................................................................................................................................................................................
............................................................................................................................................................................................